young working mother cuddling baby and using laptop at home

Powrót do pracy po „urlopie” macierzyńskim (celowo stawiam urlop w cudzysłowiu, siedzenie w domu z dwójką małych dzieci przez rok raczej nie mieści się w mojej definicji urlopowania) przechodzę właśnie po raz drugi, w tej samej firmie, w trochę innych czasach. Podzielę się z Wami krótką refleksją „jak to jest u mnie”. Nazywam się Monika, jestem mamą i jestem pracowniczką. I jestem #ProudToBeAWorkingMum.

Zwykle.

Tak wygląda szczęście mamy i dzidziusia 🙂 #proudtobeworkingmum

Moje tytułowe rozdwojenie jaźni pojawia się, gdy ktoś mnie pyta czy cieszę się, że wróciłam do pracy. Jasne, że się cieszę. Lubię moją pracę, doceniam że mogę poukładać tabele przestawne zamiast w kółko tej samej wieży z klocków i poczytać branżowe artykuły zamiast w kółko tę samą książeczkę. Cenię sobie, że ktoś inny macha grzechotką (chciałam napisać „za mnie”, ale uczę się o byciu mamą od najlepszych, Alicja Kost znana jako Mataja i działalność Fundacji „Share the care” przekonały mnie, że fakt, że ktoś inny zajmuje się moim dzieckiem nie czyni ze mnie złej matki), w czasie gdy ja pracuję zawodowo.

Wiem, że dzięki powrotowi do pracy jestem lepszą mamą. OK, czasem bardziej zmęczoną, zasypiającą na kanapie, z nieumytą od tygodni podłogą. Doba niestety nie jest z gumy, obowiązków domowych nie ubywa, a tu jeszcze 7 godzin pracy trzeba „dopchnąć”. Jednak skoro mam tego czasu dla dzieci mniej – wykorzystuję go po prostu lepiej. Mniej patrzenia w telefon, więcej bycia „tu i teraz”. Mimo, że mam już drugie dziecko, odpuszczania wciąż się uczę. Oko mi trochę lata, gdy patrzę na odciski brudnych rączek na szybach, ale staram się patrzeć w drugą stronę. I chłonę te moje małe mądre istoty całą sobą. Doceniam, korzystam, jestem, mimo że krócej niż dotychczas. I nie mam poczucia straty.

No chyba, że mam.

Bo jednocześnie jestem rozsypana. Będąc w pracy tęsknię za moim młodszym dzieckiem, obsesyjnie myślę, że zrobi pierwszy krok, a ja tego nie zobaczę. Tęsknię za przemądrzałym starszakiem, za układaniem z nim puzzli, czytaniem w kółko „Lata Muminków” (choć ja tam wolę „Zimę”). Tak bardzo chciałabym być z nimi cały czas. A przecież tak bardzo miałam dość bycia z nim cały czas, jeszcze 2 miesiące temu przewracałam oczami na powtarzalność tego co robię, nudziłam się. Ba, teraz też się czasem nudzę.

Bo wiecie, nie jest łatwo być mamą. Pracowniczką też nie. Pracującą-mamą jest zwyczajnie trudno, nie ma się co oszukiwać. Stoisz w rozkroku, non-stop w rozkroku. Bo nie da się być i tu, i tam, jednocześnie i to jeszcze idealnie. Trzeba się nauczyć być wystarczająco dobrą w każdym z tych miejsc. I to wystarczy. Dać z siebie tyle ile można, w pracy, w domu i w codzienności.

Karolina Andrian zapytała mnie na kilka dni przed pierwszym dniem w biurze „Czy gdybyś NIE MUSIAŁA to wróciłabyś do pracy?”. Oczywiście „musiała” dla każdego znaczy co innego, różne są powody powrotu do pracy czy decyzji o zostaniu z dziećmi. Jednak moja prawda jest taka, że mogłam nie wracać do pracy, a jednak musiałam. Musiałam DLA SIEBIE. Ja po prostu potrzebuję pracy, potrzebuję czuć się ekspertką w jakiejś dziedzinie, potrzebuję analizować, redagować i uzupełniać dane w Excelu.

A w tytułowym rozdwojeniu jaźni będąc, myślę czasem, że chciałabym NIE MUSIEĆ, chciałabym nie myśleć o zostawaniu z dziećmi w domu jako o krwawicy, poświęceniu, a o radości i spokoju, satysfakcji. JA tak nie mam, ale bardzo szanuję tych, którzy tak mają. I czasem nawet im zazdroszczę. A potem już nie, bo przypominam sobie, że każda z nas ma swoją herstorię, swoje najlepsze i najgorsze, swoje granice i swoje ważności. Moje są dokładnie tu gdzie jestem. I balansuję sobie nimi, raz lepiej, raz gorzej, no bo jednak łatwo to nie jest. Ale jest dobrze.

#ProudToBeAWorkingMUM

O sobie pisała u nas też Kamila po pierwszym urlopie macierzyńskim, możecie przeczytać tu.